To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
FORUM ASW
AEROKLUB STALOWOWOLSKI

Ogólne - Zawody klubowe.

mateuszwdowiak - 2013-09-09, 08:52

To ja też wieczorem opiszę moje wrażenia :), kilka fotek też będzie
Marian - 2013-09-09, 18:19

Dzień 2 – Marian’s Day 

Po pierwszym dniu, w którym nie potrafiłem oblecieć wymyślonej przez siebie trasy i zostałem wciągnięty przez lotnisko, a także po podsumowaniu Karola, że nam to latanie zespołowe pierwszego dnia zdecydowanie nie wyszło, głęboko przemyślałem swoją postawę i obiecałem poprawę, w tym rezygnację z egoizmu (no – przynajmniej do czasu :-) ).

Konkurencja drugiego dnia I Klubowych Zawodów Przelotowych to konkurencja obszarowa w trzech rejonach: Jeżowe 10 km, Ożarów 20 km oraz Momoty 10 km. Po minimach ok. 100 km, po maksie … - noo – to nie jest istotne ;-)

Tym razem zebranie przed linią startu i odejście na trasę wyszło nam zasadniczo dobrze i grupą siedmiu szybowców wyruszyliśmy na południe w stronę Jeżowego. Z początku trochę nieśmiało, bo noszenia 1,0 średniego i podstawy (mocno umowne na bezchmurnej termice) na wysokości do 1.100 m nie nastrajały optymistycznie. Lecieliśmy więc z myślą, że pewnie za chwilę gdzieś zdołujemy, potem może się jakoś wykręcimy i być może uda nam się wrócić na lotnisko. Tymczasem na tym boku ewidentnie zabierały „industriale” – a to jakaś fabryczka, a to dziury w ziemi pochodzenia przemysłowego… W efekcie dosyć szybko zbliżyliśmy się do pierwszego rejonu, na którego skraju odnaleźliśmy całkiem spoko komin (1,2 średniego), w którym przy północnym wietrze kolejno wwiewało nas do rejonu i pozwalało odejść na drugi bok spod podstawy (1.100 m) dającej duże szanse ... przynajmniej na powrót do lotniska.

Apetyty znacznie nam się zaostrzyły, gdy jeszcze nad Puszczą trafiliśmy na komin 1,9 średniego i stało się całkiem prawdopodobne, że uda się przynajmniej po minimach oblecieć całą trasę. Karol z Łukaszem ruszyli do przodu, a my w małym stadku Piratowo – Juniorowym nieco wolniej podążyliśmy za nimi. Optymizm z ostatniego komina okazał się być nieco na wyrost – najpierw Karol, a potem Łukasz zaczęli się coraz bardziej dopominać o informacje, czy my, lecąc z tyłu, coś mamy, co nie było przejawem troski o nasze losy, ale nadziei, że jak nieco się cofną to może jakoś odbiją się od ziemi. Tradycyjnie nad Banderozą udało się w coś trafić, co z czasem, po pewnych mękach, rozwinęło się w 0,8 średniego noszenia i pozwoliło na kontynuację lotu. Znowu lecieliśmy razem, po drodze wyszukując lepsze i gorsze kominy, aż wreszcie nad Wisłą, na 3 km przed granicą drugiego rejonu udało się znaleźć komin dający 1,5 m/s co pozwoliło nam kolejno odskakiwać na zaliczenie rejonu i wracać do komina w celu podkręcenia i polecenia na południowy-wschód, do Momotów. Po drodze czekała nas nagroda na Radomyślem, w postaci noszenia prawie 2 m/s i spory dylemat co dalej.

Pomimo, że minimalny czas oblotu był raczej krótki (2 godziny), to latanie po samych granicach rejonów spowodowało, że w przypadku szybkiego dolotu do ostatniego rejonu i bez wlatywania głębiej, dolot do lotniska nastąpiłby przed upływem tego minimalnego czasu. Jako się rzekło – królowała bezchmurna termika, bez jakiejś generalnej reguły co do ognisk termicznych, ale nawet na tym tle lasy wyglądały zdecydowanie najsłabiej. Wlatywanie głębiej w rejon Momotów groziło nie znalezieniem noszeń i powrotem do lotniska na żebranych słabych noszeniach, czyli wolno… Tak czy siak efekt byłby podobny – zarówno szybki oblot, ale z dolotem przed upływem czasu minimalnego, jak i powrót z głębi rejonu na kilku kominach, oznaczały słaby czas oblotu.

Gdyby na niebie były jakieś Cu lub przynajmniej kłaki, to można było zaryzykować wlot w rejon pod takie Cu lub kłak, dokręcenie dolotu i szybki (ale już w normie czasu) dolot do lotniska. Przy bezchmurnej termice pozostawał tylko WDOLOT, czyli wykręcenie maksa w ostatnim kominie przed ostatnim rejonem, a potem rozpoczęcie dolotu najpierw w głąb rejonu, a po redukcji zapasu wysokości do minimum dolotowego, odwrót o 180 stopni i lot do mety. Oczywiste jest, że najlepiej wyjdzie WDOLOT temu z nas, który najpóźniej przed rejonem, względnie zaraz po wleceniu do niego znajdzie mocny komin. Karol z Tomkiem tego szczęścia nie mieli. Mateusz również, a Łukasz… - no nie idźmy tą drogą… ;-)  Ja w każdym razie trafiłem swój komin (0,8 średniego) na 2 km przed granicą ostatniego rejonu, a potem po wleceniu w niego jeszcze tu i ówdzie przytrzymało, dzięki czemu wleciałem najgłębiej i zrobiłem najdłuższy dolot, co wystarczyło w tej krótkiej konkurencji na zwycięstwo 

Potem, wieczorem, oczywiście znowu musiałem wysłuchać pouczeń Karola, że przecież umawialiśmy się tylko na dziobanie kolejnych rejonów, w związku z tym dzień ten również kończyłem samokrytyką i obietnicą poprawy na przyszłość 

A co do całych zawodów – pomysł (Karola) przedni, wykonanie na 4+ (wedle stopni znanych w moich rocznikach) – wszystko co latało poszło ostatniego dnia w powietrze. Za rok powtórka.

Zapraszamy!!!

Lyku - 2013-09-09, 21:21

Dwa slogany, ale szczere:
1. Dobra robota.
2. Żałuję, że mnie z Wami nie było.

Pozdrawiam, łuku

P.S. Dzięki za relacje :)

mateuszwdowiak - 2013-09-09, 22:18

Super Marian, dzięki za relację!

Mój opis nie będzie taki malowniczy jak Mariana, za to bardziej skupię się na moich subiektywnych odczuciach początkującego lotnika :)

Przed zawodami:

Krótko przed zawodami, na początku sierpnia dwa razy odważyłem się na takie poważniejsze odejście od stożka dolotowego. Pierwsze zakończyło się moim pierwszym polowaniem... Wydaję mi się, że to był taki milowy krok w moim lataniu - skasowanie blokady psychicznej, że jednak pola (oczywiście te dobrze wybrane) to nie jest katastrofa i w sumie nic strasznego.
Kilka dni później obleciałem najbardziej tradycyjną trasę na 50km, czyli Biłgoraj docel-powrót. Tego dnia akurat była torpeda, podstawy 1700m, niebo usłane szlakami po horyzont i pod każdą chmurą czaił się komin. Zachęcony tym moim małym sukcesem byłem bardzo pozytywnie nastawiony do naszej zabawy w zawody - normalnie nie mogłem się doczekać, czułem, że jakoś tam sobie dam radę :D

1. dzień: Obszarówka Turbia->Gózd(r=20)->Grębów(r=10)->Frampol(r=20)->Turbia


Wystartowałem drugi, zaraz po Marianie, była godzina 11. Na niebie były gdzieniegdzie ładne cumulusy, pod każdym coś nosiło. Dosyć szybko wbiłem się pod podstawę i czekałem na rozwój wydarzeń. Czekałem i czekałem... Tradycyjnie, oczywiście nie mogło pójść wszystko wszystkim zgodnie z planem i z różnych przyczyn start bardzo się przeciągał.. Zanim wszyscy byli w powietrzu było już grubo po 12. Ostatecznie Karol zadecydował o otwarciu startu dopiero o 13.10.. No i pierwsze moje zaskoczenie było takie, że myślałem, że będziemy latać jakoś tak bardziej wszyscy razem, a na trasę odeszły tylko 4 szybowce. Przede mną dwa jantary i na lewo ode mnie Marian. Marian szybko oddzielił się od reszty i poszedł sam bardziej na północ - ja trzymałem się jantarów, które dosyć szybko znajdowały i zaznaczały kominy. Jednak mimo moich starań nie udało mi się dotrzymać im kroku i jakoś tak po zaliczeniu pierwszej strefy stwierdziłem, że dalej muszę sobie radzić sam. Koło godziny 14 zrobiła się już totalna blacha, bezchmurna. Dosyć dużo czasu spędziłem w stabilnym kominie 1,5m/s nad elektrownią w stalowej, gdy wykręciłem 850m poleciałem już zaliczyć strefę Grębowa. Z zazdrością patrzyłem na krążącą grupkę szybowców nad Agatówką, przez radio chwalili się, że mają jakieś super kominy, a mi wysokość w strefie stopniała już do 500m. Znalazłem tam komin 1,5m/s, wykręciłem 800 metrów i postanowiłem zobaczyć co z tą Agatówką - jak tam doleciałem to już nic nie znalazłem, poleciałem dalej. Znalazłem zaraz stabilne noszenie, wykręciłem 1050m i poleciałem już w kierunku strefy Frampola. W międzyczasie jantary też zaliczyły 2gą strefę, Grębów i poleciały dalej, wyprzedzili mnie. Poleciałem bardziej południową stroną i na tym odcinku miałem kryzys. W pewnym momencie wysokość spadła mi poniżej 500 metrów i miałem już wybrane pole. Wygrzebałem się z tego jakoś, zaliczyłem później strefę Frampola, gdzie znalazłem fajny komin i z 900m ruszyłem do domu. Nie wracałem prosto po kresce - nie chciałem lecieć nad lasami, poleciałem wzdłuż Sanu - to chyba był dobry wybór, bo miałem co chwila mocne noszenia. Kiedy lusterko pokazywało już dolot to nawet już nie podkręcałem. 15km od lotniska miałem 600 metrów i z tego po prostej doleciałem już bez problemu do Turbi :) To był długi lot, w sumie ponad 4,5h, z czego pierwsze dwie godziny było wiszenie nad lotniskiem..

mateuszwdowiak - 2013-09-09, 22:26

W załączniku IGC z tego dnia...

Po wylądowaniu zebrałem bardzo miłe gratulacje od bardziej doświadczonych kolegów, że udało mi się w miarę samodzielnie przelecieć tą trasę - :mrgreen: :-> , więc ogólnie byłem bardzo zadowolony i czekałem już na to co przyniesie kolejny dzień.

jutro wrzucę opis dnia 2 i 3... Pozdr

mateuszwdowiak - 2013-09-09, 22:28

aaaa, miałem jeszcze wrzucić kilka zdjęć.
3ci dzień dla mnie zakończył się również lądowaniem w polu (o tym opowiem jutro), a pod tym linkiem wrzuciłem zdjęcia z tego wydarzenia.

https://drive.google.com/folderview?id=0BxdtMk36djhQTUlWMnJyZ3ZDTXc&usp=sharing

mateuszwdowiak - 2013-09-10, 21:53

Dzień 2: również obszarówka.

Tego dnia pojawiło się już więcej zawodników - doszli jeszcze Tomek i Ewa. Wystartowaliśmy około godziny 12. Tym razem poszło sprawniej i już około 12:40 było otwarcie startu. Tym razem wyruszyliśmy już zdecydowanie większą grupą i praktycznie przez cały lot w jakiejś takiej grupie pozostawaliśmy. Podstawy około 1000, 1100 metrów - termika bezchmurna. Pierwszą strefą było jeżowe, promień 10km, dość szybko dotarliśmy po kresce w okolice i niecały kilometr przed promieniem strefy znaleźliśmy porządny komin. W tym kominie raczej każdy zastosował taką strategię, że kręciliśmy się dotąd, aż z wiatrem wlecimy w strefę. W moim przypadku było to wykręcenie podstawy - około 1000m.

Tak jak Marian pisał, w drodze powrotnej do kolejnej strefy (Ożarów r=20) znaleźliśmy porządny komin - ja również z niego skorzystałem, pozwolił mi on na wykręcenie się do podstawy, a miałem już 500m.. Później po drodze jeszcze raz znalazłem komin w którym wykręciłem do podstawy - i dalej poleciałem już w kierunku strefy po kresce. Na tym odcinku miałem znaczący kryzys, leciałem do przodu razem z Tomkiem w kierunku strefy, ale wysokość zaczęła dramatycznie spadać. W pewnym momencie tuż za Wisłą Tomek miał już 500 metrów a ja ze 450! Potrzebowaliśmy szybko znaleźć jakieś noszenia. I w tym momencie odezwał się Karol, że właśnie nad Wisłą odrywa się komin, który jak się później okazało dawał 2m/s. Ja jednak, tak samo jak i Tomek zanim się wróciliśmy zaliczyliśmy strefę. Do komina Karola dotarłem na wysokości mniej niż 400m ale bez problemu z tego wykręciłem 1050m. W międzyczasie Tomek i Karol polecieli już w dalszą trasę. Po nich poleciałem ja, zostawiając Marka i Mariana za sobą.

Dalej było już raczej spokojnie i wysoko. Nad Radomyślem znowu był porządny komin- po wykręceniu rekordowej dla mnie tego dnia wysokości, 1250m, zastosowałem inną strategię niż Tomek i Karol. Poleciałem bardziej na południe. Zrobiłem tak przede wszystkim dlatego, że nie chciałem lecieć nad puszczą, poza tym pamiętałem, że w dniu wczorajszym właśnie na tym odcinku były bardzo dobre noszenia - a pogoda wyglądała podobnie i pora również. Poza tym czas minimalny konkurencji był ustawiony na 2h, czyli gdybym tylko zaliczył strefę i od razu wrócił na lotnisko, byłbym sporo przed czasem. Polecenie na południe powodowało, że zrobiłem dłuższą trasę. Po zaliczeniu strefy wróciłem do lotniska prawie tą samą drogą co dzień wcześniej, napotykając podobnie jak poprzedniego dnia cały czas noszenia po prostej.

Dzięki temu, że wybrałem dłuższą trasę niż Tomek - tego dnia moja prędkość była większa. Dzięki współczynnikowi, wpadłem również w tabeli wyników przed jantary. Bezkonkurencyjny był Marian, ale i tak drugie miejsce tego dnia było dla mnie wyśmienitym wynikiem :) Tym bardziej, że suma punktów z poprzedniego dnia dawała mi na ten moment pierwsze miejsce!

W załączniku IGC, a o ostatnim dniu napiszę już jutro,
Pozdr

Karol Pawlicki - 2013-09-11, 09:13

No to ja opiszę dzień 3ci.

Na odprawie dzień się zapowiadał bardzo dobrze. Komplet zawodników, jak już Marian wspomniał wszystko z hangaru zostało wyjęte. Plan taki, że ja wsiadam na Puchacza, Beata na BK a Heniek wyciągnął sobie K8 :lol: .
Pogoda z prognozy nawet lepsza jak w sobotę. Krytyczne noszenia co prawda też do 1000/1100m ale zasięg pionowy miał być wyższy a nawet przewidziano jakieś Cu dla urozmaicenia.
Po odprawie jednak zaczęło się sypać... :-x
Puchacz okazał się być dostępny na max godzinkę, więc wróciłem na BK a Puchacza oddałem Beacie. Cumulusy , jak na złość też się nie pojawiły, a start zaczął się nam niemiłosiernie przeciągać. :roll: Co prawa wyłączenie termiki nam nie groziło – trasa prędkościowa 100km nie powinna zająć wiele czasu – ale jednak jest to niedziela i dobrze byłoby skończyć jak najszybciej i jechać do domu.
W końcu startujemy. Jest już stosunkowo późno, więc z ciężkim sercem musimy zostawić dziewczyny, które miały problemy z wykręceniem odlotowej wysokości. :cry:
Ruszamy:
Na przedzie dwa Jantary i Marian z Tomkiem. A no zapomniałbym, pierwszy odchodzi Heniu!!! :mrgreen:
Heniu znajduje ładny kominek między Sanem a Jastkowicami i tam jakoś tak nam odpadł Łukasz. Znowu wychodzę na przód. To taka trochę niewdzięczna rola. Jak się ma szczęście to w każdym następnym kominie jest się trochę dalej od watahy, ale wystarczy raz nie trafić i , albo trzeba się wracać, albo dalej do przodu i ryzyko rośnie wprost proporcjonalnie do spadku wysokości. No ale co zrobić... :shock:
Na kilka kilometrów przed punktem próbuję coś porzeźbić ale nie trafiam. Jadę dalej a chłopaki w tym samym miejscu coś jednak złapali ale ze dwa kilometry z tyłu za mną. Postanawiam oblecieć PZ i dopiero do nich wrócić. Decyzja okazała się bardzo słuszna, bo podtrzymania na trasie pozwoliły mi ten kawałek zrobić bez zbytniej straty wysokości. Wracam, dokręcam a Tomek i Marian w tym czasie lecą na punkt. Łukasza dalej nie widzę ale słyszę, że gdzieś tu jest.
Heniu złoty, ostatecznie pozostał w okolicy Jastkowic i melduje teraz , że ma nad piaskownicą dwa metry. Lecę tam z prostej. Henia nie widzę za to nad piaskownicą mam dwa metry ale w dół :-P . Robię niepotrzebnie kółko a potem jeszcze jedno z 500m dalej. Zupełnie niepotrzebna strata. Prostuję i lecę w stronę Sanu i dokładnie nad brzegiem rzeki mam kominek, w którym spotykam Pirata W. Kręcimy razem w bardzo poszarpanym 1,0 średniego do podstawy.
Ruszam dalej. Zupełnie sam. Gdzie się wszyscy podziali. Okazuje się, że Łukasz i Marian wybrali wariant północny po brzegu lasów, Mateusz już w tym czasie był w polu a Tomek leci tą samą trasą tylko z kilometr za mną. Pomykam nad dyżurną Banderozę. Na północnym skraju rzuca nawet do 3m/s ale cholera jakoś nie mogę tego wycentrować. Kombinuję jak koń pod górę i nic prócz 0,3 średniego mi z tego nie wychodzi. Tomek teraz zgłasza na wschodnim skraju 1,5 średniego. Cofam się kilometr i znów ciężko mi trafić. W efekcie kończymy krążyć na tej samej wysokości. Wygląda, że na samej Banderozie wtopiłem z 5 minut kręcąc się beznadziejnie w niczym. :evil:
Prostujemy na Sandomierz i po chwili nad samym Grębowem whoooaaa, znów kopniaki ale czuć, że silne, w końcu odwracam w drugą stronę i robi się ładnie. Kręcimy sufit i ruszamy na punkt. Teraz już do dolotu brakuje maks 200/300m. Łukasz zgłasza się nad Sandomierzem w kominku, ale wlatuję tam w zasadzie w postawie – nie ma sensu krążyć. W końcu razem. Lecimy spowrotem nad Gorzyce, ale tym razem bez rewelacji. No to może jednak Banderoza? Heniu znowu ma dwa metry... :mrgreen:
Jest 1,1 średniego z całego komina. Ustawiam MC na 2 m/s co by był zacny zapas i proponuję Łukaszowi dolocik nie na styk tylko z „przycierką” we dwóch. I tak też robimy. Z fasonem. Na koniec. 8-)
Musimy jedynie wyskoczyć w dwa pola ( po Mateusza i Marka) i dzień można by zaliczyć do udanych choć jednak nie do końca :oops: . No ale...nie idźmy w tą stronę! :-D

Marian - 2013-09-11, 09:28

Karol, super relacja. Może się Łukasz z Tomkiem na coś skuszą, bo jacyś tacy milczący :-)

Ja wieczorem napiszę krótko o drugiej części mojego niedzielnego lotu, bo była ciekawa... ;-)

Marian - 2013-09-11, 15:56

No więc i dwója bęc, jak się dawniej mawiało :-)

Jak już mi bęcnęła ostatnia dwójka nad Sandomierzem, znaleziona zresztą przez Łukasza, ruszyłem w stronę ostatniego punktu, licząc na to, że nad Gorzycami coś się znajdzie. Znalazło się wielkie nic i dopiero bliżej Zaleszan, kręcąc się jak .... w przeręblu odnalazłem marne 0,2 !!! średniego. Jakoś wygrzebałem się na 500 m i mając już dolot, co prawda na razie tylko do lotniska, z zaciśniętymi zębami ruszyłem nad Banderozę, gdzie znalazłem się na 220 metrach i gdzie wreszcie zaczęło rzucać Piratem w górę i w dół, z czego wreszcie wyszło 0,9 średniego noszenia ... Dokręciłem z (jak mi się zdawało) dużym zapasem do 800 m i ruszyłem w stronę ostatniego punktu doginając po 140 i 150 km/h, żeby jeszcze nieco poprawić prędkość na trasie. Co prawda jeszcze krążąc w ostatnim kominie widziałem jak nasi dwaj miszczowie na Jantarach robią niskie przejście nad lotniskiem, a jak mijałem lotnisko lecąc w stronę Jastkowic, Tomek właśnie kończył dolot, ale rozum sobie a emocje sobie :-)

W tej pogoni za prędkością przestałem patrzeć na wysokościomierz i gdy wreszcie HX piknął zaliczenie punktu i zrobiłem nawrót do lotniska, jakoś długo nie mogłem go zlokalizować. Wreszcie zobaczyłem je - tak wysoko pod horyzontem jak jeszcze nigdy... Wow - spojrzałem na wysokościomierz, a on pokazywał ledwie nieco ponad 200 m!!! 200 metrów i jeszcze prawie 8 km do lotniska... No ładnie - po drodze jeszcze San, zagajnik koło Soch, tory kolejowe i mnóstwo innych nieciekawych miejsc... Ślicznie - pomyślałem, to sobie zafundowałeś dolot ostatniego dnia... No dobra - San już przeskoczyłem. Przed zagajnikiem dmuchnęło nieco więc mając nadal 200 metrów zdecydowałem, żeby wlecieć nad zagajnik, za którym już widziałem w miarę ładne pole. Na zagajnikiem też przytrzymało, więc nadal miałem koło 200 metrów i wybrałem kolejne pole, tym raze zaraz za torami kolejowymi, lekko w prawo od kreski, ale też już widziałem lotnisko pod większym kątem, takim bardziej normalnym i wyglądało na to, że jak mnie nic nie przydusi, to już raczej dolecę. Lot po doskonałości, z wiatrem w ogon i te kilka kopnięć po drodze wystarczyło, żeby nie skończyć lotu w polu, ale po prawdzie miałem ochotę dać sobie sam po ryju za te głupawe gonitwy w stronę Jastkowic... :-)

Najglupsze to, że nie była to ostatnia z głupot tego dnia... Za chwilę mieliśmy wyruszyć w pole po Zulu...

Vex - 2013-09-11, 16:16

Nie przesadzaj Marian....jeszcze zdążyłeś zamarkować 4 zakręt na 40 metrach :mrgreen:
Lyku - 2013-09-14, 20:12

Marian napisał/a:
No więc i dwója bęc, jak się dawniej mawiało :-)

(...) ale po prawdzie miałem ochotę dać sobie sam po ryju za te głupawe gonitwy w stronę Jastkowic... :-)



Ech Marian... ale to z czym Ty się uwinąłeś w 5 minut, Beckhamowi zajęło 3,5 roku ;)

hit me!

Pozdrawiam, Łyku



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group