KZS OSTRÓW 2012 - Relacja
ADMIN - 2012-07-19, 19:34 Temat postu: Relacja Postaramy się opisywać ze szczegółami wydarzenia każdego dnia na zawodach w Ostrowie
Anonymous - 2012-07-19, 19:51 Temat postu: Dzień Zero - Przyjazd Pomimo przejściowych problemów jakie zwykle towarzyszą dobrze przygotowanym wyjazdom, dzięki pomocy Pierwszej Tegorocznej Podstawówki udało nam się koło godziny 10-tej zakończyć ładowanie szybowców (Junior Kilovolt i Pirat Tango) na przyczepy i wyruszyć w stronę Ostrowa.
Pomimo niepokojów związanych z zapowiadanymi tornadami (Sic!), aż do Piotrkowa jechaliśmy bez większych emocji (oprócz silnego wiatru, który usiłował zepchnąć nas z drogi), a Clio i Fiesta dzielnie pokonywały kolejne kilometry. W Piotrkowie z lekka nas polało, ale potem już bez stresu dojechaliśmy do Kalisza, skąd zostało już tylko 20 km do celu i do … wyraźnie widocznych dwóch CB, polewających okolice Ostrowa. Rzutem na taśmę (dosłownie) udało nam się wcisnąć Pirata na Krakusie do hangaru, a Juniora w Avionicu na parking, przewidując raczej długotrwale i gwałtowne opady i wianie i umykając pod dach przyjaznej miejscowej restauracyjki, po to tylko, aby po pięciu minutach zorientować się, że cebek odpłynął na północny wschód, z lekka tylko rosząc okolicę i dając szansę na budowę obozowiska. W tym kontekście dojrzane z Kalisza cebeki okazały się bezcenne, gdyż spowodowały usunięcie z najbardziej obiecujących miejsc na kampingu różnych przedmiotów, które miały skutkować ich rezerwacją dla jeszcze nieobecnych, ale spragnionych komfortu uczestników zawodów. Dzięki temu, zajęliśmy z grubsza zeszłoroczne miejsce i rozwinęliśmy bazę, stwarzającą warunki do pożytecznego spędzenia kolejnych dni na KZS w Ostrowie..
Lyku - 2012-07-20, 00:11
Powodzenia Panowie - latajcie szybko i wysoko.
Ł.
Anonymous - 2012-07-20, 18:58
Dzień Pierwszy – Organizacja
„Ten dzień przywitał nas ulewą. W tym wietrze z syfu z listopada…”. Ten fragment kawałka Kultu męczył mnie nad ranem, gdy silny wiatr robił co mógł, aby zerwać nasz namiot z ziemi i zapewnić nam podróż w stronę biura zawodów nieco przed planowaną przez nas godziną zgłoszenia się do rejestracji… Wszakże tylko drugą część z cytowanej frazy uzasadniała poranne lęki i niepokoje, gdyż deszczu, a tym bardziej ulewy nie było, za to wiatr faktycznie był dosyć tęgi. Po szybkim śniadaniu udaliśmy się do biura zawodów, gdzie przeszliśmy dosyć skrupulatna i zakończoną pełnym sukcesem weryfikację dokumentacji, odebraliśmy kwitki na loty i po szybkim uzupełnieniu w markecie w Ostrowie brakujących artykułów pierwszej potrzeby, rzuciliśmy się na nasze szybowce. Najpierw Kilovolt, a potem Tango odzyskały swoje pełne wdzięków kształty po zdjęciu z przyczep i poddane zostały szybkiemu upiększeniu i weryfikacji na okoliczność posiadania kompletu cech użytkowych.
Kolejne kilka godzin spędziliśmy na wspieraniu braci lotniczej w ich wysiłkach osiągnięcia podobnych do nas wyników jeśli chodzi o ich sprzęt, gdy tymczasem towarzysze z wyższych klas (Otwartej i Standard), głównie z innych krain, sukcesywnie wzbijali się w niebo, aby poznać okolice Ostrowa.
Za pięć minut odprawa inauguracyjna, więc kończę i pędzę. Jutro zaczynamy ściganie.
Lukasz Pantula - 2012-07-21, 21:24
Dzisiejszy dzień zaczął się o 6:00 LT radosnym warkotem jaczka, którego wykorzystują tu do szkolenia podstawowego (człowiek docenia taki wynalazek jak TUR 2B budząc się o tej pogańskiej godzinie).
Ale w sumie dobrze wyszło bo na 9:00 było zaplanowane oficjalne rozpoczęcie zawodów a później odprawa i grid. Już idąc na odprawę mieliśmy mieszane uczucia bo dzisiaj o 10:00 było tu już widać cumulusy. Doświadczenie z ostatnich zawodów podpowiadało że będzie grubo – na szczęście kierownik zawodów wyłożył nam „ tylko” 268km po 4 punktach…
Klub B ustawiony w 2 pierwszych rządkach żeby było śmieszniej, więc trzeba było się szybko ogarnąć.
Starty wyszły bez stresu, chociaż dla nas był to pierwszy hol w tym roku :)
Warun zrobił się przyzwoity więc nie zwlekaliśmy ze startem lotnym. Do pierwszego punktu poszło sprawnie i chociaż nie lecieliśmy razem to często spotykaliśmy się po drodze. Odcinek nr 2 ewidentnie mi nie wyszedł mimo, ze był z wiatrem. Nie mniej jednak dotarłem do niego przed Marianem i niewiele myśląc odbiłem do trzeciego. Niestety pogoda zrobiła się zdradliwa. Ciemne podstawy przestały nosić a duszenia były potężne. W rezultacie moje kozackie wypuszczenie się do przodu skończyło się walką w parterze na 500 m. Pola w tej części kraju jeszcze nie są skoszone:(. Walkę tą przegrałem i walnąłem na poletku o wymiarach 200mx200m, które było zaskakująco równe aczkolwiek kończyło się 2m jarem z płynącą nim rzeczką. Wysiadając wspomniałem zawody na celność lądowania :)
Przez radio porozumiałem się z Marianem, który kilkanaście minut później przeleciał nade mną machając mi skrzydłami. Warunki termiczne na pozostałej części trasy nie zapowiadały się dobrze więc Pirat Tango zawrócił i bez większych problemów doleciał na lotnisko (po czym Marian wskoczył do samochodu i pojechał po mnie)
Skończyło się jak skończyło (wyniki tutaj ). Bez rewelacji. Jutro planujemy latać ostrożniej i bardziej współpracować.
Pozdrówki z EPOM
Złośnica - 2012-07-21, 21:29
Marian, co tak zasłaniasz tego pirata? Czyżby znaczek się odkleił? ;P
Vex - 2012-07-22, 07:52
No to mamy pierwsze pole w ASW
Łukasz...200m to nie za dużo. Dobrze, że za sterami był taki doświadczony pilot
Vex - 2012-07-22, 22:00
O jak ładnie chłopcy latają...
heniek - 2012-07-22, 22:10
ładnie latają ale gdzie relacja z dnia dzisiejszego,przecież to się czyta z zapartym tchem.czekamy na ciąg dalszy
Marian - 2012-07-23, 06:44
Dzień Trzeci – Druga Konkurencja
Po dniu wczorajszym, wszyscy wstając dzisiaj z rana spodziewali się zapowiedzi super dnia lotnego, a tymczasem od południa nadciągnęła dosyć spora łacha, pod którą zaczęły się tworzyć drobne cumulusy, co jednoznacznie wskazywało na nadchodzenie (słabego, jak niektórzy twierdzili) frontu. Poranne prysznice, mycie zębów, śniadania i montowanie szybowców rozebranych w polach dzień wcześniej, zdominowały dyskusje o tematyce meteorologicznej, które można było streścić: „wszystkich nas puszczą, jak stado debili, obyśmy tylko szczęśliwie wrócili…” (uzyskałem specjalną zgodę na trawestację znanej w ASW pieśni z 2010 roku :).
Szaman na odprawie zasadniczo nie poprawił humorów, nieco tonując swoje wczorajsze super-optymistyczne prognozy na kolejne dni. Tym nie mniej obiecał, że na czymś da się polatać. Wyznaczone taski wskazywały na ostrożny optymizm organizatorów, z zastrzeżeniem, nie wypowiedzianym wprost, że są to być może zadania na dzień kolejny… Kolejne opóźnienia w rozpoczęciu startów lotnych zdawały się potwierdzać, że dzień ten może się okazać nielotny, a nawet w jednej z klas pojawiły się sugestie, aby delegat z tej klasy udał się do organizatorów z sugestią, że może już lepiej zabrać szybowce z gridu i dać wszystkim spokój.
Organizatorzy pozostali bezwzględni i ostatecznie o 12.00 zaczęły się starty ziemne, których główną atrakcją była ekipa holowników z Czech na Zlinach, na których prezentowali coraz to bardziej malownicze sposoby odejścia po wyczepieniu lin holowniczych – już to dynamicznymi półbeczkami, już to przewrotami zakończonymi beczkami pełnymi, wreszcie kosiaczeniem po polu żyta na skraju lotniska, po których to zabawach lokalne kombajny pewnie wiele już nie będą miały do roboty…
Trasa dla nas to konkurencja obszarowa w trzech rejonach – min. 119,5 km, max. 221,7 km. Do pierwszej strefy ok. 50 km, z ostatniej dolot z 38 km. Trasa okazała się przyjemna i dynamiczna. Pomimo wcześniejszych obaw noszenia były dobre do bardzo dobrych, momentami nosiło po cztery i pięć metrów, a niebo zasłane było cumulusami we wszystkich kierunkach. Przeżycia dnia wczorajszego nieco studziły nasz zapał do zbyt dynamicznego latania. Z Łukaszem od czasu do czasu nie mogliśmy ustalić taktyki na kolejny odcinek trasy i udawaliśmy się w rozbieżnych kierunkach, ale i tak po jakimś czasie odnajdowaliśmy się w kolejnych kominach lub na kolejnych przeskokach. Trasy dla innych klas były wyłożone w taki sposób, że dosyć regularnie spotykaliśmy długali z Klasy Otwartej, i „krótkie” ze Standardów i Klub A. Oczy trzeba było mieć faktycznie dookoła głowy. Podstawy, na początku na wysokości ok. 1000-1100 metrów, w miarę upływu dnia podnosiły się stopniowo i w końcówce sufit znajdował się już na ok. 1.500 metrach, co dawało nadzieję na wykręcenie dolotu w ostatniej strefie i powalczenie o dobry wynik. Cóż z tego, jak spadliśmy z Łukaszem, każdy w innym miejscu na 500-550 m i dosyć długo szukaliśmy jakichś poważnych noszeń. Po spędzeniu ok. 10 minut w jakimś zero/pół podjąłem, podobnie jak dnia poprzedniego, męską decyzję i ruszyłem w stronę kilku pobliskich stawów i pojawiającego się nad nimi zamglenia, co zostało nagrodzone złapaniem czwórki na 550 metrach i wykręceniem się do podstawy. Ruszyłem dziarsko do lotniska mając ok. 200 metrów zapasu, który wszakże kurczył się w miarę narastania siły wiatru wraz ze zbliżaniem się do ziemi. Gdy mijałem Kalisz zapas wysokości wynosił plus minus 20 metrów, a rozlana łacha nad głową nie dawała podstaw do nadziei na jakiś chociaż słaby komin. Czy leciałem po optymalnej, czy 130 kilometrów na godzinę, wariometr pokazywał minus dwa. Co gorsza, miejsce, które zidentyfikowałem na horyzoncie jako lotnisko podnosiło się coraz wyżej i wyżej, co zaczęło we mnie wywoływać obawy, czy aby moje lusterko zupełnie nie zgłupiało. Wreszcie, mając 500m na 10 km przed metą znalazłem jakieś pół do jednego i z ulgą założyłem, podkręciłem ze 150 metrów i odwinąłem w stronę lotniska. W tym momencie usłyszałem Boruha,
który ostrzegł mnie, że dolatuje do mnie z dołu z lewej strony więc jak będę się przymierzał do lądowania, to żebym miał to na uwadze. Obejrzałem się do tyłu i faktycznie był tam Boruh w swoim Juniorze Lima, a gdy znowu spojrzałem przed siebie omal zaniemówiłem … Na wprost przed sobą i dużo bliżej niż się spodziewałem zobaczyłem lotnisko usłane szybowcami! Oddałem drąga, rozpędziłem Pirata do 160 kilometrów, tak, żeby jeszcze na tych ostatnich kilku kilometrach nieco nadgonić i już bez problemów i w doskonałym humorze osiągnąłem cel mojej podróży.
Oczywiście, wieczorem organizatorzy zebrali szereg cierpkich uwag z powodu wyłożenia zbyt …. krótkich tras, ale cóż – tak to już bywa…
Jutro dzień kolejny…
Lyku - 2012-07-23, 19:21
Hej,
gratuluję 300'tki Marian :)
Jeśli dobrze pamiętam to Łukasz już miałeś 300?
Ładna traska Panowie. Powodzenia jutro.
Łyku
Marian - 2012-07-23, 20:09
Dzień Czwarty – Trzecia Konkurencja
Dzisiaj nikt już raczej nie miał żadnych wątpliwości, że zostaną wyłożone solidne trasy. Pierwsze ostrzeżenie przyszło w formie SMS-a, informującego, że odprawa odbędzie się o 9.30 (normalnie o 10.00), a grid ma stać o 10.00 (czyli o godzinę wcześniej niż zwykle). Oznaczało to ni mniej ni więcej tylko długie przeloty, przynajmniej w planach organizatora KZS-ów. Met-Man na odprawie tylko potwierdził te przypuszczenia, rezygnując w zasadzie z opowiadania o pogodzie, stwierdzając, że dzisiaj każdy się przekona, że pogoda jest.
Z lekka przyspieszony program dnia, w połączeniu z wyłożeniem grida po zachodniej stronie lotniska wprowadził atmosferę pewnej nerwowości, która znakomicie zwiększyła mrowisko-podobny ruch po polu wzlotów we wszystkich kierunkach, szczęśliwie bez kolizji i innych incydentów, dzięki czemu na odprawę stawili się niemal wszyscy, podczas gdy niemal wszystkie szybowce stały karnie w gridzie. W obu przypadkach – wszystko było całe.
Zadania dla każdej z klas okazały się … poważne . Powyżej 300, 400, 500 i 600 odpowiednio dla Klubów B, Klubów A, Standard i Otwartej. Dla nas trójkąt 307 km – najpierw nieco (40 km) na zachód, a potem prawie 150 km do Kłobucka (tak bliżej Częstochowy) i potem kolejne ponad 100 km na północ i wreszcie ok. 20 km do lotniska. O samej trasie lepiej opowiadać przy piwie w długie wieczory, ale pokrótce: na pierwszych dwóch bokach królowały cumulusy, które pozwalały dosyć szybko przemieszczać się do przodu; noszenia średnio 2 – 2,5 m/s, podstawy na początku ok. 1.200m, potem do 1.600m.
Dolot do drugiego PZ-ta to z lekka narastający niepokój o stałość pogody – na południu coraz mniej chmur i wyglądało na to, że za chwilę i na północ, czyli do domu zrobi się podobnie. Tymczasem, pomimo zaniknięcia chmur, noszenia pozostały, a nawet nasiliły się do 3 – 4 m/s – tyle tylko, że trudniej było je znaleźć. Dzięki temu dolot do trzeciego PZ-ta o potem do lotniska okazał się dosyć prosty, pod warunkiem, że trzymało się wystarczająco wysoko.
Dzień – super!! Brawa dla task-setera!!
Jutro może być bezchmurna, ale na pewno będzie pięknie
Anonymous - 2012-07-23, 20:15
Szacun
Andrzej Moskal - 2012-07-23, 20:21
congratulations
Marian - 2012-07-25, 06:57
Dzień Piąty – Czwarta Konkurencja
Dzień ten można podsumować jednym słowem: polowanie. Polowanie na noszenia przy bezchmurnej termice, polowania na jakieś kawałki wykoszonych pól i wreszcie polowania, czyli lądowania w polu dosyć pokaźnej liczby zawodników. Dodatkowo jeden z młodszych zawodników w naszej klasie robił co mógł, żeby ugryźć w ogon najbliższy szybowiec, co doprowadzało do szewskiej pasji najpierw mnie, potem Boruha (który ratował się ucieczkami do duszeń minus cztery i wywrotami półbeczkami), a potem znowu mnie (co skończyło się zjebką na 122,2).
Po poprzednim dniu organizatorzy postanowili pójść za ciosem i znowu wyłożyli długie konkurencje. Zapewne liczyli, że dzisiejsza bezchmurna termika będzie przypominała to co działo się wczoraj po południu – noszenia po 3 – 4 m/s i podstawy na 1700-1800 m. Dla Klubów B zaproponowano obszarówkę w czterech rejonach – minimum 193,3km maksimum 447,1km. Miny mieliśmy średnio wesołe.
Kluby B znowu poszły pierwsze w powietrze, aby jak najszybciej zająć pozycję na górze i zaznaczać kominy bardziej doświadczonym kolegom. Zupełnie jak Cyrk Skalskiego (z tym, że oni zwykle sami się tego domagal! ), chociaż pewnie lepiej byłoby nadać na tych zawodach Klubom B nazwę „Pathfinders”. Lot również nasuwał skojarzenia z jakąś misją bez powrotu w czasie wojennym. Noszenia rzadkie i porwane. Podstawy 1100 – 1200 metrów. Im wyżej się podnosiły, tym mniej kominów spotykało się po drodze. Na trasie stopniowo ubywało szybowców. Część jeszcze przed pierwszym rejonem zawróciła do lotniska. Kolejne wykruszały się na kolejnych kilometrach. Z naszej trójki pierwszy poległ Dino, który samobójczym atakiem zniszczył …, pardon - zaliczył drugi rejon, dzięki czemu złapał ponad 100 km. Ja na krawędzi drugiego rejonu na 500 m złapałem komin, który dając od czasu do czasu 2 m/s zaniósł mnie z wiatrem na krawędź trzeciego rejonu i zostawił na 1500 m. To był mój przedostatni sukces tego dnia. Potem już tylko lot po prostej i szukanie pola do lądowania. Znalazło się takie w miejscowości Bartniki na 147 km, wykoszone poprzedniego dnia wieczorem!! Jeszcze na pozycji z wiatrem złapałem 2 m/s, ale ponieważ Panem Staszkiem nie jestem, po jednym kółeczku odpuściłem i grzecznie zlądowałem bez żadnych dziwactw.
To był tego dnia mój sukces ostatni. Mniej więcej godzinę po moim lądowaniu minął mnie Łukasz, którego zachęcałem przez radio, aby pomimo dolotu do lotniska spróbował zaliczyć czwarty rejon, co też uczynił i zaliczył pole na 15 km przed lotniskiem. Łukasz jak zwykle trafił na swoim polu na dziwne towarzystwo – o czym zapewne przy piwku (kolejny powód do wypicia piwka) chętnie ze szczegółami opowie.
Całą trasę obleciał tylko jeden zawodnik, a my przed 22-gą jakoś pozbieraliśmy się z pól. Zobaczymy co dzisiaj zaproponują Pathfinderom…
|
|
|